niedziela, 6 listopada 2016

JAK WYZDROWIAŁEM

   Postanowiłem się dziś podzielić z Wami "tajemnicą" mojego cudownego uzdrowienia. Nie miało to związku z religijnym cudem.. nie. Może i nie ma się czym zachwycać, ale jak dla mnie to było najskuteczniejsze leczenie jakie kiedykolwiek przeszedłem.
Część osób, pewnie większość (biorąc pod uwagę małą frekwencję na blogu) wie o tym z GG. Możliwe jest, że bloga czytają też inne osoby i nie podzieliłem się z nimi tą informacją.
Otóż było tak...
W środę wieczorem czułem już dziwne pieczenie w gardle, to była taka cisza przed burzą. Wziąłem sobie zapobiegawczo tabletkę do ssania i zasnąłem. W czwartek rano obudziłem się już z potwornym bólem gardła, który mi się kojarzył z ostatnio przebytą anginą. Każdy oddech i każde przełknięcie śliny było nieprzyjemne. Poszedłem do pracy i z każdą godziną było coraz gorzej... do tego cieknący i męczący katar. Od samego wycierania miałem podrażniony nos, wyglądałem mniej więcej tak:


Oczywiście wszyscy zaraz mi radzili bym się kładł, bym szedł do lekarza itd. wiadomo... Muszę przyznać, że mnie jednak przekonali. Skorzystałem z tego, że miałem przed sobą tylko piątek, wziąłem urlop i wydłużyłem sobie weekend by się podleczyć. Tak też w piątek leżałem w łóżku u brałem wszystko co tylko mogłem i co uważałem za skuteczne. Wymienię w skrócie:

- mój tzw. eliksir zdrowia: zaparzyć pół szklanki herbaty, dodać zimnej wody (lub zrobić cały kubek herbaty i czekać aż ostygnie), dodać 1/2 łyżeczki miodu, 1 cm imbiru przeciśniętego przez praskę i płaską łyżeczkę wit. C w proszku (kw. askorbinowy) - o tym wspominam w innym wpisie: wit. C

- inhalacja z olejkiem typu: Inhalol lub Olbas Oil czyli mieszanka mentolu, eukaliptusa i innych olejków, które przeczyszczają zatoki i ułatwiają wydalenie wszelkiej wydzieliny. 

- płukanie gardła: typową szałwią lub kropelkami Salviasept zmieszanymi z ciepłą wodą.

- picie ciepłego napoju Gripex Zatoki lub Ibuprom Zatoki. Tu przyznam się... zaliczyłem przypadkową wpadkę. Pamiętałem, że rok temu brałem coś na zatoki i mi to pomogło. Ubzdurałem sobie, że był to właśnie Gripex... okazało się, że Ibuprom. :) Jednak nie zawiodłem się i na Gripexie. Świetnie udrożnia drogi oddechowe i odpycha zatkany nos w jakieś... 10-15 min. Przez całą noc, aż do rana mogłem swobodnie oddychać. Jeden szczegół... lek ten powoduję lekkie pobudzenie, rozszerzenie źrenic i takie uczucie... no określę to tak jak by się wypiło jedno piwo (w zależności jak na kogo taka ilość % działa). Nie chodzi tu właśnie o takie stan upicia się, tylko lekkie podpicie. Nie kręci się w głowie czy coś podobnego tylko skupienie się i skupienie wzroku w jednym miejscu jest trudne... takie lekkie ogłupienie występuje. 
Zdziwiło mnie to, że nie miałem takiego odczucia po Ibupomie Zatoki. Sprawdziłem ulotki i okazało się, że w Gripexie jest 60 mg pseudoefedryny (tego co odpycha zatkany nos) czyli dwa razy więcej niż w Ibupromie. Więc wszystko jasne. :)

- krople do nosa Vicks: gdy z jakiś powodów nie chciałem się "naćpać" Gripexem w ostateczności obdarowałem się jedną dawką tych kropelek. Są niemożliwie skuteczne, naprawdę... od razu odpychają nos. Gorzej jak spłyną do chorego gardła, wtedy to troszkę... szczypie.

W sumie to by było tyle, do tego 2 dni leżenia w łóżku. Wszystkie te specyfiki brałem na zmianę, w sumie dziennie było to tak: 3 razy taka herbatka z witaminą i imbirem, 2 razy inhalacja, rano i wieczorem Gripex, no i między tym płukanie gardła (jakieś 3 razy). Wszystko w mniej więcej równych odstępach, tak że wszystko się przeplatało. 
Już następnego dnia czułem poprawę, gardło mniej bolało. Kolejnego dnia czułem, że powiększone węzły chłonne wracają do normalności. Później ból gardła ustąpił.
Teraz czuję się już niemal tak jak przed przeziębieniem. Jedyne co mi zostało to lekki katar, nie mam zapchanego nosa ale co jakiś czas muszę sobie... wydmuchać to i owo. :)

Jeśli złapie Was przeziębienie spróbujcie tego. Naprawdę polecam... i 2 dni leżenia w łóżku chyba też potrafią zdziałać cuda. Polecam! 


piątek, 4 listopada 2016

RANKING: NAJ-

   Postanowiłem zrobić kolejny wpis z cyklu Ranking. Wpadłem na pomysł "naj-" czyli zestawić tutaj to co pobiło swego rodzaju rekord. Zastanawiałem się co tu dać i przyznam, ciężko mi się szukało.

1. Najdłuższy most świata Qingdao Haiwan Bridge łączy miasto portowe i wyspę w Chinach.
Ma 42 km długości, a jego budowa trwała 4 lata (ps. jak rondo w Poznaniu...).





2. Miano najmniejszej rośliny świata zdobyła Wolffia angusta. Jej wielkość dochodzi do zaledwie 0,6 mm. Roślinka zajmuje wodne tereny Australii i na 1 m2 może się znajdować nawet 1 mln pojedynczych roślin tego gatunku.





3. Najstarszym człowiekiem świata jest najprawdopodobniej Indonezyjczyk Mbah Gotho. 
Urodził się w 1870r czyli obecnie ma 156 lat.





4. Za największego psa świata został uznany pies imieniem Giant George, dog niemiecki z Arizony, Jego długość wynosiła 2 m i 20 cm, waga: 111 kg, Opiekunowie zdradzili, że pies pochłaniał nawet do 50 kg karmy dziennie.





5. Najgłębszy odwiert wykonany przez człowieka wynosi 12 km i 376 m głębokości. Wilka dziura- Sachalin-I Odoptu OP-11 została wykonana na rosyjskiej wyspie Sachalin.

nie mogłem znaleźć konkretnego zdjęcia...




6. Największa truskawka wyhodowana przez człowieka ważyła równe 250 gramów, jej wymiary to 8 cm wysokości, 12 cm długości, a obwód wahał się między 25 a 30 cm.





7. Najmniejszą żabą świata jest Paedophryne amanuensis mierząca zaledwie 7,7 milimetra. 
Ten maleńki płaz zamieszkuje podmokłe lasy w Papui Nowej Gwinei,




8. Miano największego meteorytu zyskał tzw. Hoba w Namibii. 
Jego masę szacuje się na przeszło 60 t, ma kwadratowy kształt o boku 2,7 m oraz wysokości 90 cm.




9. Największe kałamarnice świata to kałamarnice olbrzymie. Ich ciało osiąga długość do 19-18 m, ale niektóre źródła podają, iż  największy znaleziony okaz miał 24 metry długości i prawie 300 kg wagi. Kałamarnice te są rekordzistkami także w innej dziedzinie – posiadają one jedne z największych oczu wśród głowonogów... ich średnica może dochodzić nawet do 37 cm!




10. Za najzimniejsze miejsce na Ziemi uchodzi syberyjska wioska Ojmiakon, ze średnią temperaturą w styczniu na poziomie -50 st. C. Środek zimy oferuje -70 st. C, podczas wiatrów odczuwalna temperatura na gołej skórze wynosi rekordowe -100 stc C.





środa, 26 października 2016

JARMUŻ- RECENZJA

   Nadeszła jesień i nadszedł czas jarmużu! Pewnie niektórzy z Was o nim słyszeli, niektórzy nie wiedzą jak wygląda, a dla jeszcze innych jest to zupełnie obce warzywo z nazwy i wyglądu.
Przedstawiam Wam zatem gł. bohatera wpisu:


Jarmuż to warzywo kapustne, coś jak krzyżówka sałaty i kapusty włoskiej. Do niedawna był zapomniany w kuchni, od kilku lat znów wrócił do sklepów i na stoły wielu ludzi. Jest uznawany za jedno, jak nie... za najzdrowsze warzywo. Nie chcę się tu zamieniać w dietetyka, który pisze o zdrowym żywieniu ale pozwoliłem sobie sprawdzić co takiego w sobie zawiera. 

100g jarmużu =

Wartość energetyczna - 49 kcal
Białko ogółem - 4,28 g
Tłuszcz - 0,93 g 
Węglowodany - 8,75 g
Błonnik - 3,6 g

Witamina C – 120 mg
Tiamina – 0,110 mg
Ryboflawina – 0,130 mg
Niacyna - 1,000 mg
Witamina B6  - 0,271 mg
Kwas foliowy -  141 μg
Witamina A – 9990 IU
Witamina K - 704.8 μg

Wapń – 150 mg
Żelazo  - 1,47 mg
Magnez  - 47 mg
Fosfor - 92 mg
Potas  - 491 mg
Sód – 38/ mg
Cynk  - 0,56 mg

Może te wartości coś Wam mówią, albo i nie ale pewne jest to, że jarmuż przewyższa swoimi wartościami odżywczymi szpinak. Pokrótce napiszę, że wpływa pozytywnie na układ krwionośny, naczyniowy, a także ma właściwości antynowotworowe. 

Pora na ocenę smaku. Mi osobiście on bardzo smakuje, może nie jest super wyrazisty, tak jak sałata z resztą. Wygrywa z nią jednak pod względem jędrności. Jarmuż długo zachowuje swoją sprężystość i chrupkość. Ostatnie kilka gałązek kupiliśmy w sobotę i tak jak normalna sałata dziś byłaby już zwiędnięta, tak jarmuż trzymał się całkiem nieźle. Uwielbiam go w kanapkach. <3 Trzeba jednak pamiętać by dobrze go opłukać, lubi być opiaszczony. :) Należy również pozbyć się twardej łodygi środkowej, najlepiej porwać sobie boczne części liści.
W internecie jest kilka przepisów na jarmuż. Oprócz jedzenia go na surowo wypróbowałem też prosty przepis na podsmażenie go na maśle z czosnkiem. Przyznam, że nabrał jeszcze piękniejszej barwy. Miał kolor takiej soczystej, trawiastej zieleni. W smaku... w sumie był podobny, może przez ten czosnek przypominał bardziej taki szpinak na ciepło. Konsystencję oczywiście stracił i stał się wiotki, taki zwiędnięty. Widziałem też przepis na chipsy, czyli suszony jarmuż w piekarniku. Nie próbowałem... 

Gdzie można kupić jarmuż? Dla niektórych pewnie to banalne pytanie ale Ci którzy nie mieli z nim styczności niech wiedzą, że raczej w Chacie Polskiej czy Żabce go nie znajdą. Można go kupić w marketach (nie wszystkich), sprzedawany jest wówczas w takich opakowaniach jak rukola- tak przynajmniej zaobserwowałem. Ja sam najczęściej kupuję go jednak na wagę na rynku/bazarku. 
Odrywa się wtedy kilka łodyg i całość jest ważona. Ostatnio kupiliśmy jakieś 3 liście/łodygi i zapłaciliśmy może 2 zł- starczyło to do dziś. Na kanapki wystarczy naprawdę niewiele, te liście są dość spore. 

Tego roku postanowiliśmy nawet posiać to warzywo na działce. Wiecie co z tego wyszło? Cieszyliśmy się jak dzieci gdy pojawiły się 4 listki po czym... na następny weekend zostały z tego same łodygi. -.- Wszystko zjadły ślimaki- to dowód na to jaki jest odżywczy. 
Sama roślina rośnie w dość charakterystyczny sposób. Mnie on osobiście przypomina z daleka paprocie:


Czyż nie? :) Jeśli lubicie zieleninę na kanapki, sałatki z... sałatą itp. to naprawdę, z czystym sumieniem polecam Wam jarmuż. Jak wspomniałem, jak każde zielone i liściaste warzywo nie smakuje pizzą czy karkówką... ale ma świetną strukturę i ta jego chrupkość mnie w sobie rozkochała.
Spróbujcie i napiszcie mi swoje opinie.

PS. Jeśli macie jakieś pomysły na recenzje smakowe, które mógłbym tutaj opisać to śmiało podajcie.




sobota, 24 września 2016

CIEKAWOSTKA TROCHĘ INNA :)

Takie rzeczy tyko w Poznaniu. :)


COŚ O URLOPIE

   Jeszcze niedziela i koniec urlopu. Czeka mnie powrót do monotonii, do pracy i do rutyny. Muszę Wam jednak napisać, że te dwa tygodnie bardzo mi się dłużyły. Zwykle wolne, chorobowe czy zwykły weekend mija błyskawicznie, a tu proszę- taka niespodzianka.
O pierwszym tygodniu nie mam nie mam zbytnio czego pisać. Byłem w domu, na miejscu, jeździłem od działki, po sklepy, do domu. Mimo to i tak odpocząłem, pogotowałem obiady (co kocham) i beztrosko zasypiałem wieczorami nie myśląc o tym, ze rano muszę wstać do pracy.
Dużo więcej zrobiłem w drugiej części urlopu. Jak większość osób wie (a kilka informowałem) byłem 5 dni nad morzem. Odwiedziłem Ustkę mimo, że do morza mnie nie ciągnie od momentu gdy przestałem odwiedzać plażę z wiaderkiem, foremkami, łopatką i grabkami. :)
Zbiorę tutaj wszystko do kupy i opowiem o najciekawszych elementach mojego wypadu. Tak sobie myślę, że podzielę to na maleńkie rozdziały. Zatem do dzieła... ps. piszę to bardzo długo bo jednocześnie oglądam Kuchenne Rewolucje i oczy mi uciekają na ekran tv. ;>

Mieszkanko i spanko.
Z zewnątrz był to po postu domek letniskowy usytuowany w podwórku. Pierwsze co mi się rzuciło w oczy to ponurość. Okna były małe, a zadaszenie powodowało, że do pomieszczeń wpadała mała ilość światła. To był ten duży minus, który odczułem. Druga sprawa... było dość zimno ale taka już pora roku, nie trafiliśmy na ciepłe dni. Co do łóżka było w porządku. :) Nie miałem problemów z zasypianiem, ale jak zwykle budziłem się w nocy koło i nad ranem. Ogólnie powiem tak... miałem lepsze kwatery, z ładnym widokiem i światłem wpadającym przez okna, ale no nie będę aż tak narzekać. Było ok, na większą ocenę to nie zasługuje.

Jedzenie.
Pojadłem i popiłem ładnie. :) Chociaż... na to co wychodziłem to można powiedzieć, że mało jadłem. Co dziwne pochłonąłem tylko jedną smażoną rybę, 1,5 pizzy, 2x placki ziemniaczane i to chyba tyle. Wliczając w to oczywiście śniadanie w domku. Byłem dwa razy na plackach po węgiersku i były naprawdę świetne. Zrobiłem im nawet zdjęcie by pokazać babci. :)


Pizza też była dobra, ale za drugim razem zażyczyłem sobie Pepperoni i... mi gardło wypaliła. Nie nacieszyłem się nią tak bardzo jak za pierwszym razem, gdy wziąłem łagodną pizzę. Rybka z frytkami jak nad morzem... tradycyjna i dobra. :)

Bunkry Bluchera.
Kolejną rzeczą, o której wato wspomnieć było zwiedzanie bunkrów Bluchera. Umieszczone są one po zachodniej stronie Ustki, na wydmach obrośniętych lasem. Jest to kompleks podziemnych i świetnie zamaskowanych bunkrów, które były bardzo trudne do namierzenia przez wrogie samoloty.
Niestety nie można było robić zdjęć wewnątrz bunkrów. Jedyne co zrobiłem to zdjęcie działa:

umieszczę później...

Poszukałem teraz w internecie zdjęć i odszukałem kilka takich, o których mogę cokolwiek powiedzieć. Sam miałem aparat na szyi ale jak zakaz to zakaz... nie chciałem by ktokolwiek mi zwrócił uwagę.


Oto jedno z wejść do bunkrów. Teraz test dla Was. Widzicie drobny szczegół? Coś tam jest ukryte, przyjrzyjcie się. :) Wiecie już co? Tak, na murze wśród licznych wgłębień, które zostały wykonane specjalnie przez budowniczych bunkra została wyryta swastyka. Jak tabliczka informacyjna wyjaśniała... swastyka to zastała wykonana w czasie wojny nielegalnie. To tak jakby naziści dawali o sobie znać, że to ich bunkier, ich robota, podpisywali się pod tym.


Wszystkie wgłębienia i rowki, które widać zostały celowo zrobione i pełniły funkcję kamuflażu. Podobno od gładkiej ściany odbijałyby się promienie słoneczne. Od tak skonstruowanej powierzchni nie mogły.
Wewnątrz bunkrów pomieszczenia zostały przedstawione tak, jak mogłoby to wyglądać podczas wojny. Umieścili tam manekiny żołnierzy i dodali do tego podkład dźwiękowy. Od tak... choćby dla przykładu: przeszło się po części sypialnianej i naszym oczom ukazał się taki widok:


Wiarygodności dodawał dźwięk chrapania z głośników. Naprawdę gdybym sam to zwiedzał, to chyba bym się przestraszył, że naprawdę ktoś tak leży. 
Inny przykład był dość zabawny... wchodziliśmy do części z latrynami, prysznicem, a tam co? Odgłos spuszczania wody i to: 


Uwierzcie mi, że jak wszedłem jako pierwszy to myślałem, że jakiś turysta korzysta z toalety. Już miałem przepraszać i się wycofać. Teraz wygląda to nieco inaczej, nie ma tego łańcucha i jest ciemniej. Pewnie ktoś robił zdj. z lampą błyskową. Czekałem sam w tym pomieszczeniu, aż ktoś wejdzie by zobaczyć jego reakcję. Nie zawiodłem się. :D Tyle napiszę... haha.

Oprócz tego było kilka innych pomieszczeń z wystawionymi eksponatami typu: 


Na zewnątrz były widoczne kopuły, które są pozostałością miejsc strzelniczych, w których niegdyś były działa. Dookoła znajdowały się magazynki na amunicję/pociski, po środku stało owe działo:


W samym bunkrze było bardzo dużo tablic informacyjnych i telefonów z tamtych czasów, Można było podejść, podnieść słuchawkę i przesłuchać komunikatu, cytatu lub po prostu informacji na dany temat. W jednej słuchawce była np. autentyczna wypowiedź Karla Denitz'a, który informował o rzekomej śmierci Hittlera w zamachu w Wilczym Szańcu.
Niestety jedyne moje zdjęcie jakie zrobiłem to wspomniane wyżej działo...


Jednak starałem się by wybrać z google takie zdjęcia, które naprawdę odzwierciedlają to co widziałem kilka dni temu. Za to jak opuściłem bunkry to mogłem bez przeszkód zrobić taki oto widok na port w Ustce. :)



Kuchenne Rewolucje.
Przechadzając się po ulicach Ustki minąłem ciekawe miejsce. Pamiętacie może odcinek jak Magda Gessler była w Ustce? Nie? Ja też nie pamiętałem... 
Miejsce, które minąłem mi to oznajmiło. Restauracja Rybka:


Przyznam się, że tam nie wszedłem. Nie miałem ochoty na jedzenie i jakoś tak, zrobiłem zdjęcie i poszedłem dalej. No ale jakaś pamiątka jest. :) 

Mewy.
O tym, że kocham zwierzęta to nie muszę pisać. Ale o tym jak namolne są mewy to chyba konieczność. Pierwszy wypad na plażę nie mógł się obyć bez zaopatrzenia w chleb. Jednego dnia wziąłem pół chleba, który mi został, drugiego kupiłem specjalnie cały chleb i poszedłem zaraz na plażę. Te żarłoczne ale słodkie stworzonka pochłonęły wszystko w 4 min. Najzabawniejsze były te ich piski, wycie czy jak to nazwać...



Były na tyle pewne siebie, że gdy siedziałem w knajpce i czekałem na rybkę to przyszły piszcząc do środka. :D Weszły pod samą ladę i piszczały. Właścicielka była chyba przyzwyczajona i od razu rzuciła im skórę od ryby. Pochłonęły to w całości.


Oczywiście innymi ptaszkami nie pogardziłem, siedziałem na piwku i gofrach gdy pod stołem stadko wróbelków się przechadzało. Widać było, że błagają o jedzenie. Dostały swoją część, dla nich jadalną, a na następny dzień wróciłem z chlebem. :) Śmiesznie było jak siedziały obok mnie na ziemi i patrzyły błagalnym wzrokiem... grzechem było im nic nie dać.

Podsumowanie.
Cieszę się z tego wypadu, który był dla mnie krótką ale wystarczającą odskocznią od codziennej rutyny. Nie żałuję, że pojechałem i z dumą mogę powiedzieć- polecam taki relaks. 
Nasunęło mi się coś teraz na myśl... heh. Przepraszam Ustkę i nasze polskie morze... nie zmienię mimo wszystko swojego zdania. Góry to cud natury. <3

poniedziałek, 12 września 2016

Z danej chwili...

Pierwszy dzień urlopu prawie za mną. Oczywiście jak na upały przystało spędziłem go w domu. Teraz tak sobie siedzę samotnie w domu, nie żebym się żalił jak co niektórzy mogliby pomyśleć. Po prostu włączyłem laptopa i postanowiłem kolejny raz dopieścić mojego bloga, którego zaniedbywałem nie raz. Dawno nie było takiego wpisu i pomyślałem, że warto coś napisać. Słucham sobie piosenki Celine Dion- The Power of  love, możecie sobie zrobić klimacik:


Obiecałem sobie, że znów zacznę ćwiczyć brzuch i póki co nie opuściłem ani jednego dnia ćwiczeń. Oczywiście indywidualnie robię różne brzuszki, choć w upalne dni jest to mało komfortowe.
W między czasie gdy zastanawiam się nad tym co pisać zaczęła lecieć inna piosenka. :) 


Zawsze kojarzy mi się z filmikiem jaki kiedyś zrobiłem. Każdy pewnie tak ma, kilka takich utworów łączących się z jakąś sceną, filmem, sytuacją czy osobą. Szkoda tylko, że niektóre łączą się z tymi smutnymi chwilami. No nie ważne, nie pora na smutki.
Mogę się Wam pochwalić, jako że nie mogłem dziś ugotować obiadu i się nieco nudziłem... to zabrałem się za mycie łazienki, korytarza i podłogi w kuchni. Miałem dość siedzenia i patrzenia w szklany ekran. Myślę, że całkiem dobry ze mnie Pan domu.
Wiecie co jeszcze? Byłem dziś na rynku na zakupach i widziałem cały tuzin dyń hokkaido. To oznacza, że już niedługo będę mógł robić pyszną zupę dyniową. Jeszcze poczekam aż będą bardziej dojrzałe i większe. Przyznam, że na działce też je posiałem. Na razie są wielkości mniejszej brzoskwini. Nie wiem czy zdążą podrosnąć do zimy. Mam taką nadzieję.

Dobra, teraz napiszcie mi czy macie jakieś sugestie co do pytania ankietowego, które chciałbym zrobić. :) Może się ono tyczyć wszystkiego. Chciałbym to wrzucić ale nie mam pomysłu.
Poczekam, może ktoś mi coś podrzuci ciekawego.

piątek, 9 września 2016

DRUGA SZANSA

   Wielokrotnie spotkałem się z pytaniem: Czy warto dawać drugą szansę? Zawsze odpowiadam, że warto. Nigdy nie zmienię tego zdania, oczywiście pod kilkoma warunkami. Drugą szansę dać należy tylko wtedy gdy przeciwna osoba naprawdę na to zasługuje. Błędy popełnia każdy człowiek, mniejsze lub większe ale to zawsze są błędy słabego umysłu człowieka.
Przebaczyć można osobie, która się zmieniła, postanawia zmienić, poprawić i co najważniejsze... nie zmieniła uczuć do nas. Tak... znowu te uczucia. Od razu da się domyśleć, że piszę o czymś z własnego doświadczenia. Tyczy się to jak sądzę nie tylko mnie ale i połowy ludzkości.
Zawsze też powtarzałem, że jeśli mam kogoś stracić (mając na myśli np. związek, coś bliskiego) to mogę to przeboleć, ale nigdy przenigdy nie zniosę kompletnej utraty kontaktu. Mówi się, że partnerzy nie mogą być po rozstaniu przyjaciółmi. Mogą, jeśli tylko tego chcą. W moim życiu bez pożegnania, z dnia na dzień zniknęło kilka osób. Nigdy im tego nie zapomnę, a mimo to ciągle mam nadzieję na to, że się odezwą. Doskonale rozumiem wszystkie cierpiące z tego powodu osoby. Kłótnie, obrażanie się i urywanie kontaktu jest niemal równoznaczne ze śmiercią bliskiej osoby, bo dla nas... ona po prostu już nie jest częścią naszego codziennego życia, nie ma jej wśród nas, nie możemy z nią porozmawiać. Jedynym miejscem, w którym się ona znajduje jest nasze zranione serce, które mimo szwów jakie nanosi mu czas wciąż jest ranione.


Osoby zranione powinny wiedzieć jakie to uczucie i wszelkie odwety na drugiej osobie nie są konieczne. Jeśli tylko istnieje w nich iskierka chęci by przebaczyć to powinny to zrobić. Oczywiście często jest tak, że osoby które zawiniły żalą się innym osobą i zraniony partner/przyjaciel może o tym wgl, nie wiedzieć. Wtedy jest trudniej... wtedy wszystko zależy on niego. Jedak jeśli się nie odezwie, to znaczy tylko jedno... jak w moim przypadku... to było sztuczne, udawane i wielka deklarowana miłość była bujdą. Bo gdyby naprawdę tej osobie choć trochę wtedy zależało to nieudaną miłość zamieniłaby chociaż w przyjaźń lub nawet koleżeństwo. Urwanie kontaktu i nieodzywanie się to jak zamiatanie śmieci pod wycieraczkę. Tylko słabi tak robią i ci którzy szybko zadowolili się kimś innym,
Sam się kłócę, sam cierpię i niekiedy zasmucam innych ale zawsze wracam gdy przechodzi mi złość. Niektórym też to mija (prawda Ada?) :)
Dlatego raz jeszcze podsumuję... kochasz/kochałaś/eś - nie znikaj i nie trać ważnej dla Ciebie osoby.
Wysłuchaj co ma Ci do powiedzenia i wtedy zdecydujesz. Daj szansę, nic nie tracisz, możesz tylko zyskać to co było kiedyś.

Przebaczać warto... wystarczy jeśli ta osoba jest warta więcej niż nasz wróg. Tak mało wystarczy. Zajrzyjcie w swoje serca głęboko i przełamcie się, zróbcie ten krok i bądźcie odważni bo możecie więcej takiej osoby nie spotkać. Rozbijcie skorupę nienawiści i odkryjcie swoje piękne serce.


czwartek, 8 września 2016

CIEKAWOSTKA

   Ostatnio moim częstym natchnieniem są... ciekawostki. Zauważyłem, że to trzeci post o takiej tematyce pod rząd. :) Wszystko co piękne i interesujące znajdzie miejsce na moim blogu. Do dzieła!
Mówi Wam coś tzw. Krzywy Las? Jeśli tak to nie będzie to dla Was zaskoczenie. Ci co nie wiedzą, zapraszam niżej.




Sosny bo takie drzewa tam rosną zostały prawdopodobnie posadzone w 1934 roku i zapewne zastanawiasz się drogi czytelniku skąd te krzywe pnie. Wszystkie drzewa wygięte są bowiem niewiele nad ziemią pod kątem prostym. Jak donoszą źródła był to niegdyś cel zamierzony. Krzywulce- to naturalnie wygięte fragmenty drzewa wykorzystywane niegdyś do produkcji łodzi czy też mebli. Prawdopodobnie i ten las, te sosny w momencie wzrostu były tak kształtowane by zachowały łukowaty zarys pnia, który później idealnie pasował do projektu.
Przyznam, że bez tej wiedzy napotkawszy taki las pomyślałbym, że to taki gatunek sosny po prostu... a tu taka niespodzianka. 





sobota, 3 września 2016

CUDNA RANDKA / CIEKAWOSTKA

   Pierwszy raz powiązałem obie tematyki wpisów. Przejeżdżałem dziś koło wesołego miasteczka i moją uwagę przykuł Diabelski Młyn. Nie był on zbyt majestatyczny i ogromny, porównałem go bowiem do słynnego Oka Londynu - wielkiej atrakcji tamtejszego miasta.
Byłem ciekawy o ile większe jest to koło od tego w moim mieście i co... od razu wiedziałem, że wgl, nie ma co porównywać gabarytów. Zgłębiłem swoją wiedzę i poczytałem trochę o tym cudzie techniki. Tak... to jest to miejsce w którym chciałbym się znaleźć z ukochaną osobą, zwłaszcza wieczorem... o zmroku, gdzie widać oświetlony Londyn.
Czego się dowiedziałem?

- diabelski młyn obraca się z prędkością 0,8 km/h i pasażerowie wymieniają się bez zatrzymywania koła. Powolny ruch ze spokojem pozwala na przesiadki.

- w kole znajdują się 32 kapsuły mieszczące 25 osób. Uwaga! Kapsuły są klimatyzowane

- pełen obrót trwa ok. 35 min.

- budowę ukończono w 1999 roku

- cena takiej przyjemności wynosi ok. 135 zł

- podobna liczba towarzyszy też wysokości... młyn mierzy ok. 135m wysokości tj. ok 45 pięter!

Będąc w Londynie na pewno chciałbym się tam znaleźć z kimś bliskim. :)











niedziela, 14 sierpnia 2016

CYTADELA Z MOJEGO OBIEKTYWU

   Cześć ponownie. :) Wczorajszy post, który napisałem zachęcił mnie dziś do małej wycieczki w tamte rejony miasta. Do południa zrobiłem sobie ładny spacerek po Parku Cytadela. Postanowiłem też zabrać aparat i zrobiłem kilka zdjęć. Chciałem by wyglądały wiarygodnie i kilka z nich przepuściłem przez program komputerowy i nieco je podkręciłem by wyglądały na stare. :) Niestety zdjęcia czołgów nie mogłem tak przygotować ponieważ akurat teraz na tle musieli ustawić rusztowania, więc i tak nie wyglądałoby to wiarygodnie. Pokażę co udało mi się zrobić:








Jak wyszło? :) Oczywiście oprócz elementów militarnych, że tak pozwolę sobie to nazwać... nie mogłem oprzeć się i nie sfotografować wszystkiego tego co było piękne... pływało... spało... czy chodziło po ściółce. O co chodzi? Zaraz się przekonacie. Wrzucę teraz wszystkie nie przerobione zdjęcia (oczywiście można sobie kliknąć i powiększyć):