środa, 3 grudnia 2014


   Tak się składa, że i tym razem postanowiłem opisać swoje ostatnie dwa sny. Są one "świeże" bo miałem z nimi styczność tej nocy. Choć powinienem je bardzo dobrze pamiętać to tradycyjnie i tym razem szczegółów nie opiszę. Chciałem tylko się nimi podzielić, zwłaszcza tym drugim. Ale od początku...

Pierwszy z nich nie mogę zaliczyć do koszmarów, ponieważ nie odczuwałem w nim lęku. Wszystko odbywało się raczej w kontrolowany sposób. Przyjąłem ten sen ze spokojem- wiem, że z opisu może za taki nie uchodzić. Otóż byłem z babcią i mamą w jakimś pomieszczeniu... znajdowały się w nim poustawiane w rzędach stoły/lady, na których poukładane były jakieś kamienie szlachetne. Z mojej strony to wyglądało tak jakbyśmy w a la jubilerze pracowali.
Wiedzieliśmy jednak, że przyjdzie do nas nieuczciwy klient, spodziewaliśmy się go bo zapowiadał swoje wizyty z wyprzedzeniem. Mieliśmy dla niego szykować najcenniejsze okazy. Tyle teorii.
Kluczowym momentem snu było coś dziwnego. Zaczęła mi intensywnie lecieć krew z nosa. Nie był to taki tradycyjny krwotok tylko niemalże wylew. Poplamiłem stoły, kamienie, ściany i swoje ubranie. o.o Co najciekawsze, nie panikowaliśmy. Stwierdziliśmy, że ubrudzone krwią kamienie nie zachęcą tego cygana (bo to był ktoś podobnego pokroju). Tak też się stało.
Po przebudzeniu stwierdziłem, że był to jeden z najdziwniejszych snów jakie miałem, ale jak wspomniałem nie przeraził mnie.

Drugi sen moim zdaniem świetnie pasuje na scenariusz do horroru. Nie obleśnego, ale takiego jakie w moim mniemaniu są najlepsze. Sen składał się z dwóch etapów/odcinków. Obie części były do siebie podobne. Główny wątek opierał się na opuszczonych chatkach na jakiś mokradłach czy bagnach. Bohaterami snu była oczywiście moja skromna osoba, jakiś mężczyzna, kobieta i czwórka dzieci. Mężczyzna nie był spokrewniony z kobietą i jej dziećmi (ja też nie). Nie jestem w stanie przywołać do pamięci po co wchodziliśmy do opuszczonej ruiny domu. Po prostu tam zaglądaliśmy, była noc i mgła. Atmosfera rodem z prawdziwego horroru, zniszczony dom, tynk odchodzący ze ściany, skrzypiące schody i zniszczone panele na podłodze. Dom miał taką... altankę jak wiejskie domki na preriach. Obrośnięty był zbutwiałą roślinnością, jak to na bagnach.


Nie chcę się za wiele rozpisywać dlatego w skrócie napiszę. Po wejściu do owego domu zapaliliśmy latarki i błądziliśmy po przedpokoju. Mężczyzna poszedł na górę, a ja rozglądałem się z kobietą i... trójką dzieci po pomieszczeniu. Kobieta zorientowała się, że jednego dziecka brakuje. Ono zniknęło. Wyszedłem z nią na tą altankę i szukaliśmy go wzrokiem myśląc, że nie weszło za nami do środka. Nagle usłyszeliśmy dziwny dźwięk, którego nigdy byśmy się tam nie spodziewali. Był to odgłos jaki wydaje dziecięca grzechotka. Wzbudziło to mój niepokój i... obudziłem się. Byłem o wiele bardziej przejęty niż tym poprzednim snem. Pewnie ze względu na atmosferę, otoczenie i wątki: zaginięcie dziecka oraz tajemniczy dźwięk grzechotki.
Wszystko nabrało jeszcze większego sensu, gdy po zaśnięciu jakimś cudem był ciąg dalszy snu. Jakby retrospekcja poprzedniego. Dlaczego? Ponieważ odwiedzałem inną ruinę, z tą samą kobietą i już tylko trójką jej pociech. Doszliśmy do piętra, gdy zorientowaliśmy się... no zgadnijcie. Zaginęło kolejne dziecko. Została już tylko dwójka! Wyjrzałem przez okno, niemal niczego nie było widać, tylko mgła i odbijające się w blasku księżyca mokradła. Do moich uszu dobiegł znowu ten dźwięk... dziecięca grzechotka.
 

   Po przebudzeniu nie miałem ochoty na dalszy ciąg. Odwróciłem się na drugi bok, sięgnąłem po tel by wrócić do rzeczywistości i przeczekać chwilę. Gdy ponownie zasnąłem, ten dziwny koszmar już mi się nie pojawił. Całe szczęście...
Moim zdaniem mógłby powstać z tego niezły film. Sen był bardzo tajemniczy i takie powiązania z jakimiś dźwiękami: śmiech dziecka, odgłos katarynki, jakaś melodia itp. wzbudzały we mnie lęk. Możecie mi wierzyć na słowo, nocą taki sen powoduje ciarki na plecach. Nikomu nie polecam.