sobota, 29 sierpnia 2015

SPRAWY DUCHOWE

    

   Ten post jest spontaniczny i zrodził się w mojej myśli zaledwie kilka minut temu. Po przeczytaniu pewnej odpowiedzi na asku zdałem sobie z czegoś sprawę. Mianowicie... całe 7 lat nie byłem na mszy w kościele. Z początku pamiętam, że chodziłem do kościoła bo wypadało, bo wszyscy tak robili to i ja tak postępowałem. Gdy pewnej niedzieli nie chciało mi się iść... rodzice wypominali mi, że muszę, bo przecież jak to nie można iść na mszę? No i chodziłem pod lekkim przymusem. Jednak z czasem coś się zmieniło. Nie wypominali, nie zmuszali... jakby zapomnieli, że powinienem. Tyle lat już minęło, a moja niedziela wygląda tak samo. Rodzice pierwsi idą do kościoła, potem siostra i babcia, a ja? Leżę w łóżku i wstaję gdy druga zmiana kościelna wraca do domu. Nikt mnie nie pyta czy byłem, czy idę... za stary jestem na takie pytania. Wreszcie czuję tę swobodę. Nie zmienia to faktu, że dziwnie się czuję. Poważnie, na mszy nie byłem bardzo dawno, ostatni raz moja noga stanęła w kościele w święta Wielkiej Nocy, gdy wszyscy zebrali się po Święconce w kościele by ucałować figurkę Jezusa. Wszedłem bo wypadało ale usiadłem w ławce i czekałem aż reszta wróci. Powiem Wam, że czułem się tam dziwnie. Nie żebym był jakiś opętany... ale odzwyczaiłem się od tych klimatów. Nigdy nie lubiłem całej tej polityki kościelnej. Nie lubię jej nadal... i nie rozumiem.