Zacznę od tego, że osobiście nie słyszałem o tym, o czym zaraz niżej napiszę. Może dla Was nie będzie to nic nowego i zaskakującego...
1945 roku spuszczono bombę atomową na Hiroszime. To bez wątpienia najbardziej dotkliwy cios jaki można zadać wrogowi. Ale nie będę się na ten temat rozpisywać, to nie podręcznik do historii. Chodzi o sam fakt napromieniowania i szkód jakie ono wyrządziło... a także co pozostawiło po sobie. Bardziej oczytani "fani" tego bloga zapewne pamiętają post, w którym wspominałem o wybuchu elektrowni jądrowej w Czarnobylu. Dla świętego spokoju daję odsyłacz do tych informacji:
Hiroszima została dotknięta tym samym skutkiem, jednak jest coś co mnie zaciekawiło. Nie trzymając Was dłużej w niepewności napiszę po prostu: wieczne cienie...
Ciekaw jestem ile osób już wie o co chodzi, a ile się zastanawia co ja wypisuję. Opisuję, przedstawiam i objaśniam. Wieczne cienie bądź jak je inaczej nazywają permanentne, są pozostałościami po ofiarach i przedmiotach napromieniowanych. Innymi słowy podczas wybuchu bardzo silne promieniowanie ingeruje w otaczający teren i albo go niszczy (w przypadku słabszych tkanek organicznych) albo napromieniowuje na długie lata (przedmioty martwe). W tym momencie mam wątpliwości ponieważ nie znalazłem informacji potwierdzającej te tezy. Przedstawię to co udało mi się znaleźć.
Podczas wybuchu promieniowanie rozświetliło cały teren i wszystko co stanęło na jego drodze zostało naświetlone. To co znajdowało się za "przeszkodą" czyt. człowiek, przedmiot- nie zostało bezpośrednio "oświetlone". Promieniowanie miało tak silną moc, że powodowało zwęglenie tkanek i odparowanie wszelkich organicznych związków. Co dawało jednoznaczny skutek- śmierć. Ale do czego zmierzam... Teren, który został zasłonięty przez coś lub kogoś pozostał w stanie nienaruszonym, jeśli chodzi o bezpośredni kontakt z promieniami. Cała reszta została wybielona, tak jak reklamy na ulicy czy farba po wielomiesięcznym czy letnim wystawieniu na słońce. Hiroszima nie musiała długo czekać na taki efekt ponieważ tamto promieniowanie było o wiele silniejsze i skróciło ten czas. Efekt? Wieczne cienie, które do dziś można zobaczyć. Na chłopski rozum są one częścią obszaru z czasów sprzed spuszczenia bomby. Mówi się, że promieniowanie zamieniało w pył ludzi, którzy pozostawili po sobie tylko cień.
Jak już gdzieś wspomniałem, lubię wszystko to co jest pozostałością po faktycznych wydarzeniach. To namacalny dowód przeszłości i moim zdaniem głębsze przekazanie (w tym wypadku) ogromu katastrofy, rozpaczy i bezradności.
Same zdjęcia zrobiły to na mnie ogromne wrażenie. Dziwię się, że wcześniej to do mnie nie dotarło. Może obiło mi się o uszy i nie przywiązałem do tego wagi? Nie wiem... Cieszę się, że wzbogaciłem się o kolejne informacje z tematyki, która mnie interesuje. Mam nadzieję, że i Was tym zainteresowałem.