Skończona edukacja, dużo wolnego czasu i samowola. Brzmi fajnie? Z początku tak było...
Najgorszy okres (jeden z dwóch gorszych) odbył się jakieś 1,5 roku temu i trwał niemal tyle samo, jak nie dłużej. Po zakończeniu studium postanowiłem zrobić sobie zasłużone wakacje- nic niezwykłego, jednak przerodziło się to w coś większego.
Po powrocie do domu nie miałem najmniejszej ochoty iść do pracy, nie z lenistwa, nie z braku chęci ale ze strachu. Bałem się panicznie tego rozdziału w życiu, którego żaden człowiek nie uniknie. No ale ok... przemogłem się i poszedłem na bezrobocie z nadzieją, że znajdą mi pracę "marzeń".
Odrzuciłem jedną ofertę, a później nie było ich wcale, przynajmniej nie w moim zawodzie- masażysty. Chodziłem bez celu do urzędu przez prawie dwa lata, nienawidziłem tego, bałem się pracy nie związanej z moimi zainteresowaniami.
Muszę wspomnieć, że nie lubię zależności od kogoś- a to już mówi samo za siebie. Chciałem mieć super pracę, chodzić do niej o godzinach, które mi odpowiadają, najlepiej żeby była ona blisko i takie warunki sobie ubzdurałem. Nic mi nie pasowało...
To wszystko związane było z kiepską sytuacją w domu i w moim umyśle.
Ciągłe wypominanie w domu, kłótnie na temat pracy, mojego nic nie robienia- co nie do końca było prawdą... robiłem za gosposię domową... tak, to mieszało mi w głowie.
Z ręką na sercu mogę Wam napisać, że siedziałem w domu i każdy, ale to każdy dzień był taki sam. Wychodziłem tylko rano, z babcią na rynek, resztę dnia spędzałem w domu.
Najgorsze były popołudnia gdy ojciec wracał do domu, gdy wypominał, wrzeszczał- nie raz uroniłem łzę, ale nie łzę smutku czy rozpaczy tylko łzę wściekłości. Pewnego dnia gdy się kłóciliśmy pamiętam jak chwyciłem go za ubranie i powiedziałem mu te dwa słowa: nienawidzę cię! Poszedłem po tym do korytarza, zacząłem się ubierać by wyjść, a on szarpnął mną, upadłem na podłogę, następnie kopnąłem go i wybiegłem z domu.
Czułem się jakbym zwariował, szedłem ulicami ze łzami w oczach, a przechodnie oglądali się za mną.
Nie dawałem sobie z tym rady, a ciągła rutyna odbijała się na moim zdrowiu- psychicznym i fizycznym.
Brzmi mało dramatycznie? Nie ciąłem się... phi. Nie brałem narkotyków... co to ma być?
Właśnie dla mnie i bez tych czynników to najgorszy okres w życiu. Ciągła niepewność- co będzie dalej? Ile jeszcze tak pociągnę? Wiecznie nie mogę się bać, nie mogę uciekać.
Teraz na szczęście wybrnąłem z tego błota.